Czego nie robi się dla dziecka

Co jest najbardziej niedorzeczną rzeczą, którą kupiłaś/eś lub zrobiłaś/eś, aby twoje dziecko było szczęśliwe? Ja mogę wymienić co najmniej kilka.

Wiele lat temu, kiedy mój syn był mały, największym hitem było Nintendo 64 i nigdzie nie można było go dostać. W każdym sklepie słyszało się tylko: „Właśnie sprzedaliśmy ostatnie”, „Przepraszam, nie mamy więcej”. Dowiedziałam się od kogoś, że nadal ma je jakaś galeria na Wschodzie (mieszkamy na zachodniej wyspie – godzina autostradą, gdy nie ma ruchu) – od razu rzuciłam wszystko i tam pojechałam.

DSC_7574.1 (1)

To samo było z niebieskim kostiumem Power Rangers dla młodszego syna, z robotami Bionicle, figurkami z serii o księżniczce She-ra i wieloma innymi. Zdobywałam karty pokemonów do tego stopnia, że ​​wykupiliśmy je wszystkie ze sklepu i pewnego dnia uświadomiłam sobie, że właśnie nabyłam paczkę, którą już mieliśmy jako podwójną!

Następnie japońska zabawka Tamagotchi – cyfrowe zwierzątko, o które trzeba było dbać jak o prawdziwe, tzn. karmić je w określonym czasie, wychodzić z nim na spacery, bawić się z nim, kąpać wieczorem… (To była zabawa na poważnie – Tamagotchi mogło umrzeć w pół dnia, jeżeli nie otrzymało odpowiedniej opieki!).

DSC_7598.2 (1)

Oczywiście Tamagotchi było nie do zdobycia. Wpadłam zatem na genialny (?) pomysł, by dotrzeć do źródła, co oznaczało… Japonię. Mój mąż robił kilka lat wcześniej doktorat na Uniwersytecie McGilla, a jeden z jego kolegów z grupy, Toshiaki, był Japończykiem. W czasie, o którym mówię Toshiaki wrócił już z powrotem do kraju i pracował jako naukowiec dla swojej firmy w Tokio. Dlaczego nie odnaleźć jego adresu poprzez stare e-maile i poprosić o zakup zabawki dla Olusi? I rzeczywiście tak uczyniłam, co śmieszniejsze, z aprobatą mojego męża.

Tamagotchi przybyło wraz z kilkoma pojemnikami owoców w syropie. (Przekonaliśmy się przy tym, że japońska tradycja dawania prezentów zōtō  obejmuje wiele różnych okazji).

Ale tak naprawdę najbardziej absurdalną rzecz zrobiła nasza matka dla Kasi, gdy była mała i wszystkie jej koleżanki miały rodziny w RFN. Mama podniosła poprzeczkę na zupełnie inny poziom. Kasia nie tylko marzyła o lalce Barbie, ale była też niepocieszona, że ​​nie mamy krewnych zagranicą.

główne

zdjęcia: Patrycja Byrdy

Kupiłyśmy więc Barbie wraz z drobnymi rzeczami, takimi jak flamastry i batoniki czekoladowe, w Pewexie (lata 80-te) i zrobiłyśmy paczkę, która miała pochodzić z Niemiec. Dla większego prawdopodobieństwa poprosiłyśmy naszą sąsiadkę – najsłodszą damę, Panią Klarę – aby przyniosła tę paczkę do naszego domu: – „Och, listonosz nie zastał nikogo w domu, więc zostawił to u mnie”. Po prostu czyste wariactwo!

autor: Jola