Co jest najbardziej niedorzeczną rzeczą, którą kupiłaś/eś lub zrobiłaś/eś, aby twoje dziecko było szczęśliwe? Ja mogę wymienić co najmniej kilka.
Wiele lat temu, kiedy mój syn był mały, największym hitem było Nintendo 64 i nigdzie nie można było go dostać. W każdym sklepie słyszało się tylko: „Właśnie sprzedaliśmy ostatnie”, „Przepraszam, nie mamy więcej”. Dowiedziałam się od kogoś, że nadal ma je jakaś galeria na Wschodzie (mieszkamy na zachodniej wyspie – godzina autostradą, gdy nie ma ruchu) – od razu rzuciłam wszystko i tam pojechałam.
To samo było z niebieskim kostiumem Power Rangers dla młodszego syna, z robotami Bionicle, figurkami z serii o księżniczce She-ra i wieloma innymi. Zdobywałam karty pokemonów do tego stopnia, że wykupiliśmy je wszystkie ze sklepu i pewnego dnia uświadomiłam sobie, że właśnie nabyłam paczkę, którą już mieliśmy jako podwójną!
Następnie japońska zabawka Tamagotchi – cyfrowe zwierzątko, o które trzeba było dbać jak o prawdziwe, tzn. karmić je w określonym czasie, wychodzić z nim na spacery, bawić się z nim, kąpać wieczorem… (To była zabawa na poważnie – Tamagotchi mogło umrzeć w pół dnia, jeżeli nie otrzymało odpowiedniej opieki!).
Oczywiście Tamagotchi było nie do zdobycia. Wpadłam zatem na genialny (?) pomysł, by dotrzeć do źródła, co oznaczało… Japonię. Mój mąż robił kilka lat wcześniej doktorat na Uniwersytecie McGilla, a jeden z jego kolegów z grupy, Toshiaki, był Japończykiem. W czasie, o którym mówię Toshiaki wrócił już z powrotem do kraju i pracował jako naukowiec dla swojej firmy w Tokio. Dlaczego nie odnaleźć jego adresu poprzez stare e-maile i poprosić o zakup zabawki dla Olusi? I rzeczywiście tak uczyniłam, co śmieszniejsze, z aprobatą mojego męża.
Tamagotchi przybyło wraz z kilkoma pojemnikami owoców w syropie. (Przekonaliśmy się przy tym, że japońska tradycja dawania prezentów zōtō obejmuje wiele różnych okazji).
Ale tak naprawdę najbardziej absurdalną rzecz zrobiła nasza matka dla Kasi, gdy była mała i wszystkie jej koleżanki miały rodziny w RFN. Mama podniosła poprzeczkę na zupełnie inny poziom. Kasia nie tylko marzyła o lalce Barbie, ale była też niepocieszona, że nie mamy krewnych zagranicą.
zdjęcia: Patrycja Byrdy
Kupiłyśmy więc Barbie wraz z drobnymi rzeczami, takimi jak flamastry i batoniki czekoladowe, w Pewexie (lata 80-te) i zrobiłyśmy paczkę, która miała pochodzić z Niemiec. Dla większego prawdopodobieństwa poprosiłyśmy naszą sąsiadkę – najsłodszą damę, Panią Klarę – aby przyniosła tę paczkę do naszego domu: – „Och, listonosz nie zastał nikogo w domu, więc zostawił to u mnie”. Po prostu czyste wariactwo!
autor: Jola